piątek, 25 lutego 2011

Katarzynie czyli W.

Wymieniłam żarówkę w łazience na silniejszą. Odwróciłam się i w podwójnym lustrze zobaczyłam tę białą kreskę na plecach, którą widać tylko w ostrym świetle. Jak półksiężyc na twarzy po zębach karolinowego psa i haczyk na biodrze po tym peronie w A. Ta kreska wzięła się z Twojego cierpienia, z Twojej bezsilności, a ja egoistycznie pragnę, żeby coś takiego się powtórzyło. Nawet, jeśli mnie i Ciebie bardzo bolało... bo wtedy mówiłaś mi cokolwiek. Wtedy krzyczałaś na mnie, płakałaś i rzucałaś się po kuchni, a do mnie dotarło, że nie tylko ja udaję spokojną i w miarę szczęśliwą, a później wyję na popijawach, że chcę umrzeć. Skrzywdziłaś mnie, a ja dopiero w domu zdałam sobie sprawę, że krew nie była tylko na podłodze, że ta krew przykleiła mi bluzkę do pleców. Wolałabym dziesiątki takich blizn niż to, że ze mną nie rozmawiasz, że udajesz obcą, że wmawiasz mi wyrachowanie. Wolałam dostać w twarz jak wtedy na dworcu, niż nie rozumieć, skąd to przekonanie, że kiedykolwiek chciałam coś Ci odebrać, by mieć to dla siebie. Ze mną nie wydarzy się już nic, bo zawsze usuwam się w cień, kiedy zakłócam czyjeś szczęście. Myślałam, że zrozumiesz.

Nie mam już przyjaciół w miejscu zamieszkania. Nie mam tu dokąd pójść.

1 komentarz: