czwartek, 10 lutego 2011

z rozważań podróżnych.

Dziś podczas jazdy pociągiem znowu poczułam tę wielką ochotę, by wysiąść gdzieś w środku Polski, pośrodku niekończącej się przestrzeni, w kolorach ziemi i świeżych traw przełamanych zachodem słońca. Chowam w tym pseudopoetyckim bełkocie obraz pragnienia. Pragnienia zniknięcia. Zanurzenia się w takiej przestrzeni, która sprawi, że poczuję się nikła i mała. Nie jak nikt, to zapewnia mi standardowa rzeczywistość. To jak zostać w silnych ramionach drugiego człowieka i nie musieć się go wstydzić. Coś, co nie urywa się, przemija samo i cząstka tego zostaje w sercu. Chcę znowu lato, albo chociaż wiosnę. Z nią jest jak z nieudanymi miłostkami; bardzo jej pragniemy, a później płaczemy, że to jednak nie tak ciepłe, jak lato.

Chcę sobie pomóc, ale sama nie potrafię. Inni chcieliby, ale też nie mogą. Ty mówisz, że trudno byłoby Ci mi pomóc... ale nigdy nie mówisz, że chciałbyś. I chyba właśnie w tym problem. Nie w tym, co nas dzieli, ale w tym, o co chciałbyś zawalczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz