sobota, 26 marca 2011

Jest taka kamienica, chyba na Strumykowej, której ściany w niektórych miejscach nie były tknięte farbą od czasów poniemieckich. Mijając ją ostatnio, zobaczyłam na schodkach pod domofonem dziecko. Taka mała laleczka, nie więcej niż cztery lata. Z trudem trzymała w rękach foliówkę z przywielką dla niej butlą coli z supermarketu i jakimś jedzeniem. Stawiała siatkę na schodach, żeby sięgnąć do domofonu i zaraz musiała ją łapać, żeby się nie przewróciła. Podchodząc bliżej usłyszałam, jak powtarza, że domofon nie działa. Miala łzy w oczach i mówiła zbyt cicho, by sąsiad, do którego dzwoniła o pomoc zdołał ją usłyszeć. Pomogłam jej dodzwonić się, wytłumaczyć i otworzyłam jej ciężkie drzwi. Co więcej mogłam zrobić? Wyobrażam sobie, jak szła po schodach, nic nie widząc przez łzy i wielką torbę niesioną w obu rękach przed sobą. Dlaczego jestem taka bezradna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz