piątek, 20 stycznia 2012


Któregoś dnia zadzwonił do mnie.

- Też masz to, że chcesz pojechać gdzieś, gdzie będzie daleko do czegokolwiek?

Jest takie miejsce gdzieś na trasie do Poznania, gdzie dobre parę kilometrów ciągną się wyłącznie pola. Majaczące z daleka domy nie odbierają im tej atmosfery, jakby wokół naprawdę nie było niczego więcej, tylko ty pośrodku. Przedwiośnie i późne lato są wtedy najlepsze; szarości rozkwitające pierwszą zielenią, albo złote drzewa na tle naprawdę błękitnego nieba. Kilka białych skrzydeł elektrowni wiatrowej tam daleko zdają się jeszcze bardziej nierealne. Czasami marzę o tych przestrzeniach, jakie pokazują w filmach o Zielonej Wyspie, o Islandii, o Norwegii, ale kiedy tam jestem, nie trzeba mi niczego innego.

Puścił mnie pierwszą, na sam środek płaskiego spokoju. Szłam tak długo, aż nogi same przestały mnie nieść i poczułam znowu to przeraźliwe pragnienie, żeby tuż za mną stał ktoś wyższy, silniejszy i piękniejszy, żeby mnie tak objął i czekał, aż przestanę się bać. Nie można się wtedy ruszyć, bo jest się jeszcze mniejszym, jeszcze cięższe są włóczykijowe buty, jeszcze słabszym jest się w środku. To potrzebne, żeby zrozumieć, że nadal się na coś czeka.

Nie mam z kim pojechać gdzieś, gdzie będzie daleko do czegokolwiek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz