... słowa pożyczone, z dobrą myślą i wolą pocieszenia. I z adnotacją, że zawsze przygarnę, choć swoich miejsc też mi brak. Takich bez ścian, ale z miłości.
Piszę do ciebie pogrążony w żalu,
albowiem w sąsiednim pokoju umiera moja miłość.
Moja miłość umiera w absolutnej ciszy
na nagły atak kaszlu, serial w telewizji.
Wprawdzie z przyzwyczajenia zostały niezmienne
wspólne pory posiłków, scenariusze zajęć,
wprawdzie nadal gromadzę codziennie precjoza,
wiersze skrzętnie notuję na czarną godzinę –
jednakże, przyjacielu, coraz mniej mam domu,
a tylko coraz większą potrzebę podróży.
Jak ci narkomani, co w parku za dworcem
długo się zbierają przed wspólnym odlotem.
Potrzebę podróży, tak. Jedź ze mną pociągiem gdziekolwiek, jak w naszym dawnym zapętleniu kieleckim. Znowu mam aparat, taki plaster na braki innych istnień.
OdpowiedzUsuńKiedyś było jakoś łatwiej. A teraz wszystko ma swój termin, miejsce i znamiona obowiązku. Ale piszę dużo i czytam dużo tego, czego nie trzeba, wystarcza za podróż. Ty masz aparat, ja ołówek.
OdpowiedzUsuńZdjęcia są złe, bo za wielu na nich umarłych.
OdpowiedzUsuńW moich słowach też, ale muszę. Nigdy nie będzie lepszego czasu.
OdpowiedzUsuń