środa, 22 września 2010

Sobą, wszystko sobą, wszystko mnie.


Za dwa tygodnie skończy się moje "naście". Ja mimo to nigdy nie czuję się inaczej, jak za malutka, za znikoma i za młoda do większości rzeczy, które przeżywam i wykonuję. Tym bardziej obawiałam się dziwnego uczucia, kiedy wybierałam się na koncert Jacaszka w toruńskim Dworze Artusa. Towarzystwo było mieszane w stopniu znacznym. Artyści, urzędnicy z Miasta, rodziny z małymi dziećmi. Wszyscy raczej zapoznani ze sobą. Miłym wprowadzeniem była "akcja artystyczna" jabłko + ołówek, których przeznaczenie było dla mnie jasne od początku. Takie zboczenie studentki pedagogiki, która musi przeleźć przez wszelkie psychologiczne i mocno naciągane zabawy w stylu "ostatnia myśl przed końcem świata." Mimo wszystko sympatyczne i mocno integracyjne. Przed koncertem mieliśmy też okazję obejrzeć podane z rzutnika wypowiedzi osób nagrodzonych w festiwalu Art Moves, na którego otwarcie zaproszono Michała Jacaszka z zespołem. Wyjątkowo miłe i trafione połączenie. Z pewnością jest to muzyka emocjonalna, a i projekty graficzne będące przedmiotem zainteresowania jury festiwalu mają podobną naturę. Niedługo trzeba się wybrać, aby wyfocić prace konkursowe na Placu Rapackiego. Jedna praca wisi też na trasie na uczelnię, dziękujemy! O samym występie? Nie zrozumie nikt, kto tam nie był. Tu nie chodzi o show, o formę, ale o czysty transfer uczuć.



Po koncercie dowiedziałam się, że jestem hardkorem, bo przyjechałam nań tuż po wyrwaniu zęba. Z dłutowaniem. No cóż. I bardzo miło było później rozmawiać z kierowcą autobusu. I z kierowcą taksówki, który był bardzo zainteresowany, na co mi się chciało jechać o tak późnej porze. "To chyba jest muzyka dla mądrych ludzi..." Chyba nie, skoro i ja jej słucham.

Uwielbiam fakt, że muzycy, których lubię, mają podobnego do mojego (jak nie większego) pierdolca na Joy Division. Tak się jakoś złożyło. Niezbyt często zdarzają mi się sytuacje, kiedy totalnie nie rozumiem osób słuchającej tej samej co ja muzyki. Chyba jednak coś w tych koneksjach siedzi. "Ale wracając, jak to mówią na Wiejskiej, do ad remu...", szczęka mi opadła na wieść, iż w pobliskiej Bydgoszczy zagra Heart & Soul. Za darmo. No do diabła, dziękuję. Bjutiful pipol.

Dlaczego, DLACZEGO nikt nie zrobił zdjęcia, kiedy grali Wilderness?

Podobno mój zwyczaj wyrzygiwania się na gruncie emocjonalnym przed ludźmi jest dziwny, nienormalny i niebezpieczny. Bo mówię szczerze o wszystkim i nie ma chyba rzeczy w moim życiorysie, której bym się wstydziła. W Bydgo, przy piwie, prawidłowość się potwierdziła. Lepiej rozmawia mi się z obcymi, niż z biologiczną rodziną. Jest jeszcze ta duchowa, ale to poza konkurencją.

Chcę do Krakowa. Oszałamia mnie ilość ciekawych wydarzeń wokół, nagły podskok współczynnika szczęścia wśród znajomych i przyjaciół, kompletny brak niepokoju w kwestii studiów. A byłby słuszny. Nie widzę już rzeczy, które mogłyby mnie dobić. Pozostają ludzie. Dobijają tylko ci, którzy są smutni w wystudiowany sposób i maluczcy duchem. Wczoraj po raz pierwszy mój niewyparzony jęzor spowodował duży problem i wielką ulgę jednocześnie. Mam nadzieję, że tak zostanie.

1 komentarz:

  1. bo mój kot cały cudowny.
    i Disparates genialne, trwam w oczekiwaniu na jakiś koncert..! :)

    OdpowiedzUsuń