Chyba najbardziej w tej chwili chciałabym mieć dom.
Ciemny, ale przyjazdny. Taki, w którym zapalenie zwykłego światła nie boli, a włączenie lampki z czerwonym kloszem nie odbija się po ścianach echem szyderczego śmiechu. Dom z miejscami, gdzie można się bezboleśnie ukryć i takimi, w których można przez przeszkód przyjmować przyjaciół. Z miejscem dla kota. Jakiegokolwiek, bo nie ma brzydkich i nieodpowiednich kotów. Z ogrodem w stylu tego z książki F.H. Burnett. Takim ogrodem, który ma swoje tajemnice, w którym kolory kiełkują powoli i trzeba je odkryć samemu. Czekałabym w oknie ciemnego domu z różowym światłem, aż zima powoli rozpłynie się i pozwoli zieleni wyjść na wolność. Później zieleń obudziłaby resztę przyczajonych kolorów. W krzewach, pnączach i trawach. Lawendowe dywany, ściany bluszczu i wierzby.
Chciałabym, żeby to oczekiwanie na szerokim parapecie przerywał mi kubkiem herbaty ktoś, kogo nie musiałabym się bać i wstydzić. Ktoś, z kim mogłabym żyć bez obawy, że któregoś dnia przyjdzie i powie "tylko żartowałem, tak było mi wygodnie". Żeby nie umarł tak szybko, jak już niektórym się zdarzało. Żeby nie kłamał, żeby przeżywał życie z rozmarzeniem, a nie w amoku.
Chciałabym, żeby w tym domu mieszkała też ze mną osoba, która odeszła niedawno w niesłusznych, ogromnych cierpieniach. Niedawno? Nie miałam prawa płakać po niej tak, jak jej mąż i dziecko, a wydaje mi się, jakbym już tylko ja tęskniła przez ostatni rok. Chciałabym móc oglądać, jak pięknieje z wiekiem, jak tupot stóp jej kolejnych małych dzieci sprawia, że kot strzyże uszami. Chciałabym wyglądać za powoli otwierającą się bramą na końcu ogrodu, za przyjaciółmi wchodzącymi przez nią z poczuciem, że tu wszystko jest dobrze.
Dziś dowiedziałam się, że taki idealny dom z idealnym ogrodem zniknął. Bywałam w nim dawniej, należał do rodziców mojego Idealnego Człowieka. Został sprzedany i ulegnie zniszczeniu, co z góry zapowiedziano. W tym domu tańczyłam walca z dzieckiem na ręku, budziłam się przy wtórze mruczenia dwóch kotów, chowałam się w morzu kwiatów jak małe dziecko. I to wszystko zniknie, tak po prostu.
Nie czuję tego ciepła, które powinnam czuć, ani entuzjazmu z prób popychania tego życia do przodu. Sen pomaga mi wyobrazić sobie ten dom, ten ogród, te osoby. Najchętniej przespałabym cały ten czas, który oddziela mnie od koncertów, widywania przyjaciół i dalekich podróży. Nie wierzę, że jest ktoś, kto mógłby mi dać to wszystko. Nie wiem, jak sama mogłabym to mieć. Sama? Nie, to niemożliwe.
pamiętaj Su, nie ma rzeczy niemożliwych. NIE MA.
OdpowiedzUsuń